Czytelnia Sztuki

Graniczny szok kulturowy

Maga Sokalska rozmawia z Łukaszem Trzcińskim, autorem projektu Nowa Europa.

MS: Skąd pomysł na Nową Europę?

ŁT: Jestem z pokolenia, które rodziło się w dawnym systemie. Budowałem w tym czasie podstawy swojej świadomości, byłem w połowie dojrzewania kiedy wszedłem w zupełnie nową przestrzeń, i doświadczałem na sobie całą tą ewolucję która zaczęła się dokonywać po zmianie systemu. Widziałem na ile żmudnie to wszystko postępuje, ile rzeczy mamy do odrobienia po tamtych latach. Byłem też świadom, że to nie może zająć roku, ale napewo parę dekad. I że główne zmiany nie nastąpiły politycznie, lecz świadomościowo, w ludziach. Mentalność została na tyle przekształcona, na wszystkich poziomach społecznych, że to się będzie długo odkręcać. Z kolei takim mocnym impulsem fotograficznym była sytuacja w Krakowie przy otwarciu pierwszego hipermarketu, gdzie stała kolejka 3 tys. osób, jak za dawnych lat – bo coś rzucili do sklepu. Wszyscy stali przez mroźną noc z pustymi wózkami, i wpychali potem do nich po 5 telewizorów. To było jak z minionej epoki. Zacząłem więc fotografować Nową Hutę, a potem uzmysłowiłem sobie, że dotykając tych wątków, które mnie tam interesują, tak naprawdę opowiadam o całej Polsce i okresie jej transformacji. Uczestniczyłem jednocześnie wtedy w zbiorowej wystawie w Rotterdamie, towarzyszącej ekspozycji Carla de Keyzera podsumowującej jego projekt East of Eden. Jego prace z Europy Wschodniej skonfrontowane były z fotografiami autorstwa insiderów mieszkających w tych krajach.

MS: Czy tuż po fotografiach Nowej Huty wiedziałeś, że to będzie projekt o całym regionie naszej Europy?

ŁT: Nie lubię pływać po powierzchni, satysfakcję i spokój wewnętrzny osiągam gdy przerobię wszystkie możliwe konteksty, więc i tu od razu myślałem o całym regionie, zacząłem szukać takich wątków które są symptomatyczne dla danego kraju, a równocześnie reprezentatywne dla całego regionu i które wiążą się w jakiś sposób z systemem – są jakąś bezpośrednią spuścizną albo już jakimś efektem poprzekształceniowym.

MS: A czy ta różnorodność stylistyk poszczególnych części wynikała na bieżąco z doboru tematów czy też każdy kraj miał być z założenia formalnie inaczej pokazany?

ŁT: Tak naprawdę wynikło to trochę z oporu materii… Pierwsze cykle wykonane są w klasycznej reportażowej konwencji. Ale dość szybko zrozumiałem że taka stylistyka nie sprawdza się w przestrzeniach których dotykam i że chcąc je pokazać muszę pójść innym kluczem. Nie jestem w stanie opowiadać jednym językiem o całym doświadczeniu regionu. Jednolitość stylistyczna unifikowałaby całą tą narrację i powodowałaby, że ciężko byłoby wyodrębnić różnice. Ta żonglerka stylistykami pomagała też w podbijaniu, zaznaczaniu wątków. Na przykład zdjęcia młodzieży w Estonii wykonałem w konwencji paszportowej. Teoretycznie mogłem wejść w ich codzienność i fotografować jak żyją, ale byłby to wbrew pozorom portret jednak o wiele bardziej powierzchowny.

MS: Nie wydawało Ci się ryzykowne wrzucenie tych wszystkich krajów do jednego worka? Są w Nowej Europie kraje, które ze swą częścią burzliwej historii zaczęły rozliczać się znacznie później niż pozostałe, np. Bośnia i Hercegowina czy Kosowo.

ŁT: Nie ja tworzę zbiór tych krajów, jest on samoistny – i geograficzny, i historyczny, polegający na wspólnym doświadczeniu. Odnoszę się do tego co już było. Siłą rzeczy linia zburzona 20 lat temu jeszcze ciągle rozgranicza ten kontynent. Realizując ten projekt staram się sam zrozumieć Europę, ale też wytłumaczyć ją mieszkańcom samego regionu. Wciąż jest bardzo mała nasza wzajemna świadomość o innych krajach. Na początku miałem wrażenie że to będzie bardziej zaskakujące dla Europy Zachodniej, a okazuje się że każdy cykl tak naprawdę, poza moim odkryciem, jest jakby nowym punktem w świadomości odbiorcy wewnątrz naszej Europy. Poza tą stroną powiedzmy artystyczną, ma to wszystko także duży ładunek informacyjny. Chciałbym wspomnieć, że ja jako fotograf wyszedłem z tej fotografii reporterskiej, dziennikarskiej, która niosła ze sobą swego rodzaju misyjność, miała coś przekazywać, budować jakąś świadomość. I to chyba pozostanie już na zawsze jakimś symptomatycznym elementem mojej pracy.

MS: No właśnie. Wywodzisz się z nurtu klasycznego fotoreportażu. A Nową Europą wchodzisz niejako w co raz bardziej popularny w ostatnich latach dokument, zwany często dokumentem subiektywnym. Dla odbiorców wykształconych tymi klasycznymi formami jest to coś zupełnie nowego. Nie są to typowe eseje fotograficzne, ale w dalszym ciągu bardzo umiejętne opowiadanie historii.

ŁT: Mało interesuje mnie już ta kategoryzacja. Na pewno zniknęły rygory, które sam na siebie wcześniej nakładałem działając w obszarze tej fotografii reportażowej. Po prostu tworzę kolejne narracje, eseje. Konwencje są skrajne różne. Mam takie poczucie, że muszę dostosować język do tego o czym opowiadam. Nie jestem w stanie stworzyć dla siebie jedynej słusznej konwencji, stylistyki, jednego języka którym będę mówił o wszystkim.

MS: Z bardziej praktycznych aspektów projektu.. Ile czasu zajęła Ci jego realizacja?

ŁT: Pierwsze zdjęcia powstały w 1999 roku czyli już ponad 10 lat temu. Niektórzy sprowadzają to do kategorii podróży fotograficznej. I oczywiście jest to nierozerwalnie związane z podróżowaniem, z przemieszczaniem się. Nowa Europa to przejechane ponad 200 tys. kilometrów, około stu wyjazdów. Ale to wszystko kwestia drugorzędna, zaplecze produkcyjne. A dochodzenie do konceptów, do pomysłów zajmuje najwięcej czasu. Czasem kilka wizyt w danym kraju to jest tak naprawdę dopiero szukanie pomysłu na niego.

MS: Dużą trudnością było znalezienie bohaterów poszczególnych historii i dotarcie do nich?

ŁT: Czasami to jest taki strzał z marszu. Na przykład do Estonii jechałem z gotowym pomysłem na portrety mniejszości rosyjskiej. Myślałem, że po prostu zrobię im portrety. Po drodze się okazało, ze mit typowego Rosjanina, który miałem w głowie nie ma żadnego przełożenia na rzeczywistość, że jest to wyjątkowo zeuropeizowana grupa Rosjan. Nastąpiła tam przedziwna inwersja, polegająca na tym że Rosjanie mieszkający w Estonii przejęli te najbardziej pozytywne elementy od Estończyków, a Estończycy te najgorsze sowieckie zachowania.

MS: Dla tych młodych, fotografowanych przez Ciebie Estończyków brak obywatelstwa jest przecież sprawą polityczną. Nie było dla nich problemem by pozować do zdjęć w takim kontekście?

ŁT: Im to jest kompletnie obojętne. Jest to kolejne, mieszkające w Estonii, pokolenie Rosjan bezpaństwowych. Nie mają z tego powodu żadnych kompleksów, jest to dla nich nieistotne jaką mają narodowość. Myślami są w Londynie, Moskwie, Nowym Jorku – tam gdzie chcą studiować i pracować. Tak naprawdę czują się obywatelami świata, nawet nie Europy. Po prostu przyszło im żyć akuarat tutaj. Zainteresowali mnie tym bardziej, że wciąż mamy wyobrażenie na temat takich mniejszości jako grup prześladowanych z powodu pochodzenia. A jak można kolejne pokolenie sekować za to skąd przybyli ich przodkowie.

MS: Czy nie obawiałeś się w przypadku niektórych krajów, np. Czech, o oskarżenie o stereotypowe myślenie, wręcz wyśmiewanie?

ŁT: Czasem rzeczywiście wytykam coś, ale rzeczywistość jest jaka jest. I tak właśnie do Czech pojechałem fotografować dacze, drugie domy, które Czesi sobie kiedyś budowali znajdując alternatywę dla turystyki zagranicznej. Zobaczyłem jednak coś niesamowitego, czemu nie mogłem się oprzeć. Szeregowe, skromne domki, w których czas spędzają ludzie mogący pozwolić sobie na bardzo komfortowy hotel. I nie mają z tego powodu żadnych kompleksów. Nie mają takiego pędu jak Polak, który sobie i innym musi udowodnić że go stać i ucieka jak najdalej. Jest to przejaw wielkiego sentymentu Czechów, którym darzą dawne czasy. A dla mnie, dla nas to jest coś w rodzaju granicznego szoku kulturowego.

MS: Czyli to co robisz to łamanie stereotypów?

ŁT: To jest celowy zabieg – wchodzenie w kategorię stereotypu, żeby ten stereotyp momentami przełamać. Paradoksalnie, gdyby kogokolwiek zapytać o stereotyp związany z danym krajem, przed kontaktem ze zdjęciami nikt nie wskazałby przyporządkowanego przeze mnie do niego wątku. To nie jest też sekowanie konkretnych krajów. Na przykład kobiety, które szukają mężów przez internet zostały sfotografowane w Mołdawii, bo tam to zjawisko osiąga największą kumulację, i jest dodatkowy kontekst kulturowy – jeszcze tatarski handel kobietami. Ale równie dobrze mógłbym ten temat fotografować właśnie w kontekście Ukrainy, Białorusi czy Polski. Więc to wszystko jest próbą dyskursu otwartego o przestrzeni, doświadczeniu, świadomości, potrzebach i aspiracjach całego regionu.

Comments are closed.


Visit Us On FacebookVisit Us On TwitterVisit Us On PinterestVisit Us On LinkedinVisit Us On Google PlusVisit Us On YoutubeCheck Our Feed